Witajcie moi kochani w kolejnym poście na kolejny temat związany ze szkołą, a niekoniecznie z maturą i medycyną.
Chciałabym tu opisać moją przygodę z
najwspanialszym najbardziej uciążliwym językiem w moim dotychczasowym życiu (
16 lat ech tak wiele przeżyłam pomyśleli). A mianowicie z językiem niemieckim.
Deutsch deutsch deutsch deutsch deutsch deutsch deutsch
Towarzyszy mi od DAM DAM 1 klasy gimnazjum (w mojej szkole nie było innego języka do wyboru więc heh). Na samym początku bardzo go lubiłam, prostu, zwięzły, podobny do angielskiego. Nie lubiłam długich wyrazów i rodzajników, ale to był mały kłopot. Liczby, przedstawianie się, mówienie o sobie, to wszystko było takie hymm... fajne.
Lecz wszystko co dobre kiedyś się kończy, a mianowicie moja umiłowana nauczycielka zaczęła mieć problemy ze zdrowiem, to złamana ręka, to nóż w stopie (no comment, nie wiem jak można stanąć na nożu i sobie przeciąć stopę ale okeeej), dłuższa choroba, a potem urlop macierzyński.
Ale moja szkoła, jak to moja szkoła dała nam w zastępstwie drugą panią od języka piekielnego, która kompletnie nie potrafiła nic nikomu przekazać. Kiedy przyjechali do nas ludzie z Austrii oglądać jakieś wystawy czy coś nie umiała się z nimi porozumieć po niemiecku (żenada drodzy państwo żenada). Na lekcjach opowiadała nam o swoich dzieciach, albo puszczała filmy z których za przeproszeniem g*wno rozumieliśmy.
Kiedy owa wspaniała pani profesor (sarkazm) również poszła na macierzyński, wróciła ONA. Niestety moja ulubiona nauczycielka zamieniła się w konkretną pizde, nie rozumiała tego, że z tamtą nic nie robiliśmy i pytała nas z tamtego materiału (gramatyka, której dalej nie ogarniam heh). Pod koniec 3 klasy obraziła się na większość klasy, ponieważ nie chcieliśmy zdawać niemieckiego na egzaminie gimnazjalnym. Przez ostatnie półrocze gimnazjalnej przygody byliśmy straszeni zarówno przez nauczycielkę niemieckiego jak i angielskiego, że jeżeli nie weźmiemy sobie w gimnazjum jako 2 języka niemieckiego to nigdy w życiu nie damy sobie rady.
Dzięki tym kazaniom 2/3 mojej klasy wzięło niemiecki jako 2 język (niektórzy nie mieli wyboru). Jeden kolega ma teraz włoski, a reszta poszła do zawodówki. Wszyscy narzekamy, bo mamy cholerne braki z 'gimbazy'. Pomimo tego, że teraz mam wspaniałą nauczycielkę jest mi serio ciężko. Nie umiem pisać wypracowań, e-mail to tragedia, złożenie sensownego zdania w innym czasie niż teraźniejszy jest cholernie ciężkie. Nauczycielka niby robi mini powtórki z "materiału z gimnazjum", lecz co innego powtórka, a co innego nauka czegoś pierwszy raz. W podobnej sytuacji do mojej są jeszcze 4 osoby z mojej grupy językowej, dlatego kiedy mamy okienko (zaplanowane) lepsi od nas starają się nam tłumaczyć zasady 'prostej gramatyki'.
"Ucz się niemieckiego, przyda Ci się w piekle"- koleżanka Medyczka <3 Której przy okazji dziękuję za ten tekst, nie wiem czemu strasznie mnie zmotywował do nauki.
Moją drugą motywacją są przyszłe (planowane przeze mnie) praktyki zagraniczne, które najciekawsze są właśnie w krajach niemieckojęzycznych.
Moją trzecią motywacją (brzmi jak argument na rozprawce, ale co tam) jest dobre postrzeganie języka niemieckiego na rynku pracy. Niemiecki może przydać się na różnego rodzaju konferencjach, wyjazdach oraz ogólnie w życiu.
Nigdy nie miałam talentu lingwistycznego, bardzo opornie idzie mi nauka słówek, ale moje starania z angielskiego dotychczas się opłaciły! Teraz czas wziąć się ostrzej za niemiecki!
Jednym z moich życiowych celów jest certyfikat C2 z angielskiego i B2 z niemieckiego
Marzenia ach marzenia
Któż ich nie ma?
PS. 729dni kochani maturzyści 2018 ;D